aaa4 |
Wysłany: Czw 14:41, 18 Paź 2018 Temat postu: 12 |
|
poro czasu uplynelo nim Ezio, jadac calymi dniami i odpoczywajac tylko wtedy, gdy zmienial konia, dotarl do Apeninow. Wiedzial, ze jeszcze wiecej czasu zajmie mu odszukanie tam Checca Orsia. Ale wiedzial tez, ze jesli Checco powrocil do swojej rodzinnej siedziby w Nubilarii, bedzie mogl natknac sie na niego na szlaku prowadzacym z tej miejscowosci na poludnie - na dlugiej, kretej drodze wiodacej do Rzymu. Ezio nie mial zadnej gwarancji, ze Checco nie udal sie bezposrednio do Stolicy Apostolskiej, ale zalozyl, ze z tak cennym ladunkiem jego wrog bedzie najpierw szukal schronienia tam, vacu warszawago znaja, i stamtad kaze poslancom ustalic, czy Hiszpan wrocil juz do Watykanu, zanim sam sie do niego wybierze.Ezio udal sie wiec do Nubilarii. Gdy przybyl na miejsce, zaczal dyskretnie dowiadywac sie o Checca. Jego szpiedzy byli praktycznie wszedzie i nie uplynelo zbyt wiele czasu zanim Ezio przekonal sie, ze Checco spodziewa sie go tutaj i planuje jak najszybszy wyjazd dwoma wozami, by uniknac ewentualnej konfrontacji, niweczac tym samym jego zamiary.
Rankiem tego dnia, kiedy Checco mial opuscic miasto, Ezio byl w pelnej gotowosci i nie spuszczal oka z poludniowej bramy Nubilarii. Nie musial dlugo czekac, by zobaczyc dwa wytaczajace sie przez nia wozy. Dosiadl konia, by ruszyc za nimi w poscig, ale w ostatniej chwili trzeci, lzejszy woz, powozony przez poplecznika Orsiego, wyjechal nagle z bocznej uliczki, zagradzajac mu droge. Kon Ezia stanal deba i zrzucil go z siodla. Nie majac czasu do stracenia, Ezio musial porzucic swojego wierzchowca; wskoczyl na woz Orsiego i zmiotl z niego woznice jednym, celnym uderzeniem. Smagnal konie batem i ruszyl w poscig.
Wkrotce jego oczom ukazaly sie wozy Checca. Oni tez zobaczyli Ezia i wyraznie przyspieszyli. Gdy tak pedzili zdradziecka, gorska droga, woz Checca z eskorta, wypelniony zolnierzami, ktorzy zakladali wlasnie strzaly na cieciwy swych kusz, wzial zbyt szybko jeden z zakretow. Konie zerwaly uprzaz i pognaly wzdluz drogi, ale woz, pozbawiony sily kierujacej, wystrzelil znad krawedzi drogi i rozbil sie w dolinie setki stop ponizej. Ezio pod nosem podziekowal losowi za jego przychylnosc. Popedzil wlasne konie, choc obawial sie, ze od tak wytezonego wysilku pekna im serca. Poniewaz ciagnely o wiele mniejszy ciezar niz te zaprzezone do wozu Checca, dystans miedzy nim a sciganym stale sie zmniejszal.
Gdy Ezio sie z nim zrownal, woznica zamachnal sie na niego batem. Ezio chwycil bat w powietrzu i wyrwal mu go z rak. Chwile pozniej, gdy nadarzyl sie odpowiedni moment, puscil lejce swojego zaprzegu i przeskoczyl z wozu, ktorym jechal, na dach wozu Checca.
Konie Ezia, uwolnione od ciezaru i pozbawione kontroli woznicy, rzucily sie w panice przed siebie i pognaly wzdluz drogi, wkrotce znikajac z widoku.
-Zostaw nas w spokoju, idioto! - wrzasnal woznica Checca. - Co ty na litosc boska
wyprawiasz?! Oszalales?!
Bez bata nie mogl juz tak latwo kierowac konmi. Nie mial tez zadnych mozliwosci walki.
Z wnetrza powozu krzyczal sam Checco.
-Nie badz glupi, Ezio! Nie uda ci sie!
W koncu Checco wychylil sie z okna i zamierzyl sie na Ezia mieczem, podczas gdy woznica rozpaczliwie usilowal zapanowac nad konmi.
-Znikaj z mojego powozu, juz! |
|